Nie zwątpić…
14.19r.
Taki tytuł nosi tekst Grzegorza Kozala i Dawida Kandy, którzy opisują swoją wrześniową wyprawę na jezioro Smolno, w trakcie której Dawid pobił swoje PB i rekord jeziora ! Zapraszamy do lektury!
„Wyjazd na jezioro Smolno był jednym z dwóch najważniejszych wyjazdów tego sezonu. Na dobrą sprawę przygotowania do tej zasiadki, zaczęliśmy jeszcze w zimę, zbierają możliwie jak najwięcej informacji od znajomych, którzy już odwiedzili to piękne miejsce.
Patrząc na fakt że na pomost „Dębowy” trzeba się przeprawiać, przyjechaliśmy na wodę zdecydowanie szybciej, żeby na spokojnie obejść sobie zbiornik i przygotować się do popłynięcia na stanowisko. Przy pomocy wielkiej łódki właściciela łowiska, Pana Czarka, spokojnie i bez problemu dostajemy się na pomost i zaczynamy naszą „misje Smolno”.
Prawie rok zbierania wywiadu o zbiorniku, pozwolił nam szybko i sprawnie wytypować miejscówki na wodzie, które już pierwszej nocy dał nam dwie piękne ryby.
Miejsca na które się zdecydowaliśmy, to słynne już na Smolnie zatopione drzewa, po prawej stronie pomostu, które ciągną się przez cała linie brzegową. Po lewej stronie bardzo charakterystyczne drzewo, które jest granicą z pomostem „Skarpa” oraz 3 metrowa woda, po drugiej stronie zbiornika, na której zlokalizowaliśmy kant, za którym zaczynało się wypłycenie.
Przez cały wyjazd nęciliśmy bardzo punktowo. Niewielka łyżka orzecha i około 7-10 kulek na zestaw.
Gdy po pierwszych dwóch dobach, na macie mieliśmy cztery ryby, wiedzieliśmy że miejscówki i taktyka sprawdzają się dobrze. Ciekawostką jest to, że na Smolnie według właścicieli pływa 8 amurów. Miałem takie szczęście, że w przeciągu pierwszych 48 godzin, udało mi się przechytrzyć dwa z nich i mimo że ich waga nie była powalająca (13 i 15 kg) to hole tych dwóch azjatów, były jednymi z cięższych holi w moim życiu.
Po dwóch dniach regularnych brań, nastała cisza. Zniknęły spławy, bomblowanie wody.
Głowa nam puchła od rozmyślania co się mogło stać, ale również od deszczu i wiatru, który mocno dał się nam we znaki. Aby urozmaicić sobie wyjazd, na zmianę z Dawidem udawaliśmy się do lasu na grzyby. I o ile rybom odłączyło prąd, tak nam zaczynało brakować sił do obierania pięknych prawdziwków, których znaleźliśmy blisko 200 !
Ale wróćmy do tematu, bo przecież nie o grzybach będziemy pisać. Po dwóch dniach ciszy, w środku nocy budzi nas piśniecie sygnalizatora, później drugie, trzecie, czwarte.. powolne, leniwe. Każdy z nas ma od razu ciarki na rękach, bo bardzo często tak właśnie zachowują się duże ryby. W końcu po ponad 5 dniach branie z drzew, które Dawid regularnie obstawiał. Ryba łatwo wychodzi nam z pod pierwszej gałęzi i… zamieramy. Widzimy ogromny pysk i cielsko, które zbliża się ku powierzchni. Dawid zdążył tylko do mnie powiedzieć „mordo, jak nam zamuruję w te drzewa to po nas”
Na szczęście (lub nie) ryba praktycznie bez walki, wylądowała nam w podbieraku. Dopiero w momencie wyciągania ryby z wody, doszło do nas z jak wielką bestią mamy do czynienia.
Gdy waga pokazała 24,8kg, ściągnąłem worek, myśląc że źle go starowałem
Lecz nic bardziej mylnego, Dawid właśnie pobił rekord łowiska !
Radości nie było końca. Dawid długo czekał na swoje pierwsze 20+, a jak się doczekał to już z dużą nawiązką !
Ostatniej nocy udaję mi się jeszcze wyholować jednego mieszkańca tej malowniczej wody i w momencie gdy znów zaczęliśmy się rozpędzać, przyszedł poranek gdy trzeba było zwijać sprzęt i wracać do domu.
Wyjazd który z jednego z kolejnych wyjazdów w roku, stał się wyjazdem życia ! 6 dni kompletnego odcięcia od cywilizacji, pozwoliło nam jeszcze raz spojrzeć na karpiowanie, z zupełnie innej strony.”Grzegorz Kozal & Dawid Kanda